Naukowiec w kostiumie krokodyla wślizgnął się do legowiska prawdziwych drapieżników — i wygrał naukę
Większość ludzi boi się krokodyli. Amerykanin Brady Barr poświęcił im całe życie. A w 2007 roku zdecydował się na czyn, który koledzy nazwali samobójstwem. Włożył w metalowy kostium, maskowany jako krokodyl, i poszedł prosto do legowiska nilskich drapieżników. Historia zdarzyła się prawie przypadkowo. Barr przyjechał do szkoły, aby opowiedzieć dzieciom o swojej pracy. Był już znanym herpetologiem — tak nazywają naukowców, którzy badają gady. Za sobą ma ponad sto filmów dokumentalnych dla National Geographic, ekspedycje do osiemdziesięciu państw świata. Jego główna dumą była praca ze wszystkimi gatunkami krokodyli, które istnieją na Ziemi. Ich dwadzieścia trzy, i Barr złapał każdy z nich przynajmniej raz. Do niego to nie udawało się nikomu. Po wykładzie szkolny uczeń podniósł rękę: "A dlaczego by nie przebrać się za krokodyla i nie podejść do nich bliżej?" Dorośli roześmiali się. Barr zastanowił się. Idea wydała mu się szalona, ale w niej był sens. Do nilskich krokodili w Afryce naprawdę nie da się podejść. One dostrzegają ludzi z daleka i od razu uciekają do wody. A naukowcom pilnie potrzebne były dane o tych zwierzętach — populacja kurczyła się i nikt nie rozumiał dlaczego. Aby odtworzyć ruchy krokodyli i zrozumieć warunki ich życia, trzeba było założyć na nich czujniki. Zwykłe metody nie działały — były zbyt ostrożne. Pozostała tylko jedna możliwość. Przebrać się za jednego z nich. Barr zwrócił się do inżynierów z National Geographic. Ci najpierw odmówili — zbyt niebezpieczne. Nilskie krokodyle dorastają do sześciu metrów i ważą blisko tonę. Ich szczęki ściskają siłą dwóch ton na centymetr kwadratowy. Dla porównania — ugryzienie niemieckiego owczarka jest dziesięć razy słabsze. Ale naukowcowi zależało. W końcu zespół zgodził się spróbować. Praca zajęła dwadzieścia cztery miesiące? — Nie, dwanaście miesięcy. Specjaliści wykonali odlew z głowy prawdziwego krokodyla i odlali z niego manekin. Powstał lekki model — z piankowego plastiku. Do niego przymocowano ochronny szkielet z stalowych prętów. Na zewnątrz owinęto kevlarową tkaninę — taką używają do produkcji kamizelek kuloodpornych. A na to nałożono gumowy pokrowiec z wzorem łusek. Powstała konstrukcja ważąca 36 kilogramów. Człowiek wewnątrz mógł poruszać się tylko na czterech. Widok — prawie zerowy, trzy metry w przód, a wszystko inne poza tym. Po bokach i z tyłu nic nie widać. Ale głównym problemem nie było to. Krokodyle mają doskonały węch. Potrafią wyczuć zapachy z dalekich odległości. Ludzki zapach natychmiast je zaniepokoiłby i wzbudził czujność. Dlatego cały kostium nasączono mieszanką z krokodylego odchodów, gnoju hipopotamów i mułu rzeczny. Wyszło ohydnie, ale przekonująco. Styczeń 2007 roku. Tanzania, brzeg dużej rzeki. Gorąco około 50 stopni Celsjusza. Barr miał wtedy czterdzieści cztery lata — nie jest to najlepszy wiek na ekstremalne eksperymenty. Wkłada kostium. Od razu robi się duszno i ciasno. Po minucie koszula jest mokra na wylot. W środku jak w saunie. Pierwsza przeszkoda na drodze — hipopotamy. Całe stado leży pomiędzy naukowcem a jego celem. Wiele osób myśli, że hipopotam to tylko gruby miś, ale to jeden z najniebezpieczniejszych zwierząt Afryki. Ważą po dwa tony i potrafią biec szybciej niż człowiek. Ich kły długości pół metra potrafią przebić skórę. Barr zaczyna czołgać się. Powoli, starając się nie hałasować. Metalowy szkielet skrzypi. Kamienie wbijają się w kolana nawet przez tkaninę. Ręce ślizgają się. Do hipopotamów zostało około trzydziestu, dwudziestu, dziesięciu metrów. Jeden z nich odwraca głowę. Patrzy na dziwne stworzenie. Barr zastyga. Kilka sekund ciszy. Hipopotam odwraca się — nie interesuje go. Naukowiec oddechuje, i czołga się dalej. Teraz przed nim same krokodyle. Dookoła około dwudziestu dorosłych osobników grzejących się na piasku. Barr widzi je z odległości — ogromne korpusy, zamknięte oczy, otwarte paszcze. Leżą gromadnie, prawie dotykają się. Przed nim około sześćdziesięciu metrów na otwartym brzegu. Gdzie się schować? Ekipa filmowa stoi daleko za kamerami i łączami radiowymi. Naukowiec posuwa się naprzód. Co pięć metrów zatrzymuje się, by złapać oddech. Żar nie do zniesienia. W metalowym szkielecie jak w piecu. Pot leje się w oczy, do których nie da się go wytrzeć — ręce zajęte. Trzydzieści metrów do krokodyli. Dwadzieścia. Żaden nawet nie uniósł głowy. Piętnaście metrów. Jeden wstaje i idzie do wody — prosto obok poluzowanego „brata”. Przechodzi na odległość kilku metrów. Nawet nie spojrzał. Dziesięć metrów. Barr kręci się w głowie. Nie wiadomo czy od słońca, czy od napięcia. Pięć metrów. Krokodyl przed nim nagle otwiera oczy. Patrzy. Naukowiec zamiera w bezruchu. Sekundy ciągną się jak godziny. Krokodyle powoli obraca głowę w jego stronę. Prawie nos w nos. Wypowidzi nos do sztucznej głowy. Barr nie oddycha. W myślach: "Gdyby od razu rzucił się, kostium by go nie uratował". Przechodzą pół minuty. Krokodyl ziewa — ogromna różowa paszcza z krzywymi żółtymi zębami. Potem kładzie głowę z powrotem na piasek i zasypia. Koniec. Nie interesuje go. Barr dociera do grupy. Teraz jest dosłownie wśród nich. Z lewej strony pięciometrowy olbrzym, z prawej mniejszy, czterometrowy. Ostrożnie wyciąga pierwszy czujnik i sięga do najbliższego krokodyla. Skóra w dotyku ciepła, prawie gorąca od słońca. To dziwne uczucie — dotykać stworzenia, które może cię zabić. Barr przyciska czujnik. Specjalny klej powinien utrzymać się kilka miesięcy. I wtedy popełnia błąd. Zbyt szybko szarpie ręką. Krokodyl natychmiast się odwraca. Okazuje się, że to pysk w pysk. Paszcza ma trzydzieści centymetrów od twarzy naukowca. W środku wszystko różowe i mokre. Zęby nierówne, niektóre połamane. Barr nie drgnie. W ogóle. Nawet powieki nie mrugają. "Tylko nie ruszać się, — myśli. — Ani jednego ruchu". Czas się zatrzymuje. W rzeczywistości minie około trzydzieści — czterdziestu sekund. Ale to jak wieczność. Krokodyle oglądają sztuczną głowę. Pachnie ją. Coś ocenia. Potem powoli odwracają głowę w jego stronę. Są prawie nos w nos. Wprost do sztucznej głowy. Barr nie oddycha. W głowie myśl: "Jeśli teraz rzuci się, kostium go nie uratuje." Mija pół minuty. Krokodyl ziewa — ogromna różowa paszcza z krzywymi żółtymi zębami. Potem kładzie głowę z powrotem na piasek i zasypia. To koniec. Barr doprowadza do grupy. Teraz jest dosłownie wśród nich. Z lewej strony gigantyczny osobnik, z prawej mniejszy. Ostrożnie wyciąga pierwszy czujnik i sięga do najbliższego krokodyla. Skóra w dotyku ciepła, prawie gorąca od słońca. To dziwne uczucie — dotykać stworzenia, które może cię zabić. Barr przyciska czujnik. Specjalny klej powinien utrzymać się kilka miesięcy. I wtedy robi błąd. Zbyt szybko drgnie ręką. Krokodyl od razu odwraca się. Matka, to jest pysk w pysk. Paszcza trzydzieści centymetrów od twarzy naukowca. W środku wszystko różowe i mokre. Zęby nierówne, niektóre połamane. Barr nie drgnie. W ogóle. Nawet powieki nie mrugają. "Tylko nie ruszać się, — myśli. — Ani jednego ruchu". Czas mija i mija. Krokodyle zerkają na sztuczną głowę. Zaczynają oceniać. Barr czuje narastające napięcie, a potem one odwracają się i kładą z powrotem. W momencie, gdy Barr myśli, że wszystko jest w porządku, z tyłu czai się coś dużego. Nie można odwrócić się — kostium nie pozwala. Tymczasem to coś szeroko rozciąga się koło kostiumu. To kolejny krokodyl. Ogromny — jeśli wierzyć odczuciom. Postanawia położyć się obok kolegi. W tym momencie naukowiec rozumie — udało się. Został uznany za jednego z nich. Stał się częścią ich grupy. Po prostu kolejny krokodyl na brzegu. Barr leży nieruchomo około dziesięciu minut. W tym czasie udaje mu się przymocować jeszcze dwa czujniki do różnych krokodyli. Porusza się bardzo powoli, uważnie. Drapanie drapie je w lini. W końcu misja zakończona. Trzy czujniki na miejscu. Można iść. Ale nie da się nagle wstać i biec — natychmiast zaatakuje. Zostaje tylko powoli cofać się wstecz. Barr zaczyna wycofywać się w milimetrach. Centymetr po centymetrze. Zmetrze. Krokodyle nie reagują. Dziesięć metrów wstecz. Dwadzieścia. Trzydzieści. Wydaje się, że można odetchnąć. Gdy do ekipy filmowej pozostaje około piętnastu metrów, pozwala sobie na przyspieszenie. Dopuszcza się na końcu. Przewraca i upada na plecy. Leży tak pięć minut, nie mogąc ruszyć. Gdy z niego zdejają szkielet, pod nim płynie cała kałuża potu. "Więcej nigdy — mówi do operatorów. — To był ostatni raz". Ale w oczach ma szczęście. Eksperyment się powiódł. Dane uzyskane. A przede wszystkim — udowodniono to, w co wielu nie wierzyło. Do krokodyli można się zbliżyć. Jeśli wystarczy spryt i odwaga. Dokumentalny film pokazano w telewizji w wielu krajach. Ludzie zobaczyli kadry, które wydawały się niemożliwe. Człowiek leży pośród krokodyli, a one go nie dotykają. Naukowcy zyskali ważne dane. Czujniki przez kilka miesięcy przekazywały dane o temperaturze, ruchach, miejscach odpoczynku krokodyli. To pomogło lepiej zrozumieć ich sposób życia i opracować środki ochrony gatunku. Barr próbował powtórzyć sukces z innymi zwierzętami. Zbudował kostium dla hipopotama ważący dziewięćdziesiąt kilogramów. Chciał zebrać próbki ich potu do analizy. Jednak utknął w błocie w Zambii, a strażnicy z bronią musieli go wyciągać — obok chodziły słonie. Po tym eksperymenty zostały przerwane. Gdy miał trochę ponad pięćdziesiąt lat, Barr zdecydował, że wystarczy ryzykowania. Refleksy już nie te, reakcja wolniejsza. Czas oddać prowadzenie młodszym. Dziś Brady Barr ma sześćdziesiąt jeden lat. Nadal pracuje, ale inaczej. Prowadzi programy edukacyjne, pisze książki, wygłasza wykłady. Wraz z żoną Mei Len otworzył centrum, gdzie uczą dzieci i dorosłych szacunku do natury. "Krokodyle — unikalne stworzenia, — mówi on. — One prawie nie zmieniły się przez miliony lat. Przetrwały dinozaury, okresy lodowcowe, katastrofy. To znaczy, że natura znalazła w nich idealne rozwiązanie. Są doskonałe w swojej niszy." Barr uważa, że główna problem w relacjach człowieka i krokodyli to niezrozumienie. Ludzie widzą w nich potwory z filmów grozy. W rzeczywistości to tylko zwierzęta, które żyją według własnych praw. Nie są złe ani okrutne. Są takie, jakimi uczyniła je ewolucja. "Kiedy leżałem między nimi w tym kostiumie, — wspomina naukowiec, — czułem nie strach, lecz zainteresowanie. Byłem ciekawy, jak zachowają się. I gdy jeden położył się obok mnie, zrozumiałem — możemy współistnieć. Trzeba po prostu szanować ich teren i rozumieć ich zwyczaje." Eksperyment Barr’a stał się sławny. Jest wpisany do podręczników zoologii. Pokazywany studentom jako przykład nietypowego podejścia do badań. Ale to nie najważniejsze. Najważniejsze — zmienił on postrzeganie krokodyli milionom ludzi. Po tym filmie wielu zaczęło inaczej traktować te drapieżniki. Pojawiło się zainteresowanie, chęć dowiedzenia się więcej, zrozumienia ich roli w przyrodzie. Sam Barr już nigdy nie założył tego kostiumu. Mówi, że jeden raz wystarczył. Ryzyko było zbyt duże, a wiek już nie ten. Jednak tych dziesięciu minut wśród nilskich krokodyli było kulminacją jego kariery trwającej trzydzieści lat.
In This Article:
- Pomysł narodził się po rozmowie z uczniem i uzyskał poparcie naukowców
- Jak powstawał kostium krokodyla i jego techniczne szczegóły
- Wyprawa na brzeg Nilu i bezpośrednie spotkanie z nieliskimi krokodylami
- Zakończenie misji i kluczowe dane z sensorów
- Dziś Brady Barr — co zostało z misji i co mówi o krokodylach
Pomysł narodził się po rozmowie z uczniem i uzyskał poparcie naukowców
Historia zdarza się rozwijać nieoczekiwanie. Po wykładzie Barr został zapytany przez ucznia, dlaczego nie przebrać się za krokodyla i nie podejść bliżej. To pytanie stało się iskrą do decyzji o ryzykownym eksperymencie, który modyfikował sposób, w jaki nauka bada dziką przyrodę. Nadając krokodylem czujniki, naukowcy z National Geographic mieli nadzieję, że dzięki temu poznają ich ruchy i warunki życia w sposób, który wcześniej był niemożliwy. Eksperyment wymagał długiego procesu — wykonania odlewu głowy krokodyla i stworzenia z niego lekkiego makiety, którą można by umieścić na ciele człowieka. Po pewnym czasie projekt przeszedł z papieru do realnego realizmu. Taka decyzja zmieniła podejście do badań w dziedzinie gadów i pokazała, że niestandardowe metody mogą przynieść wartościowe dane. Z czasem projekt rozwinął się w serię eksperymentów, a jego idea stała się inspiracją dla wielu badaczy. Zespół National Geographic podszedł do tego niezwykłego przedsięwzięcia z ostrożnością. Najpierw odrzucenie, potem zgoda — i w końcu gotowa koncepcja, która wniosła nowy poziom wiedzy o krokodylach.
Jak powstawał kostium krokodyla i jego techniczne szczegóły
Specjaliści wykonali odlew z głowy prawdziwego krokodyla i odlewli z niego atrapę. Powstał lekki model z pianki. Do niego przyczepiono ochronny szkielet z stalowych prętów. Na wierzch nałożono kevlarową tkaninę — taką, jaką używa się w kamizelkach kuloodpornych. A na to nałożono gumowy pokrowiec z wzorem łusek. Kostium ważył 36 kilogramów, a człowiek wewnątrz mógł poruszać się tylko na czterech. Wzrok ograniczały boczne i tylne panele, a pole widzenia wynosiło około trzech metrów. Najważniejszym, ale i najtrudniejszym elementem była kwestia zapachu. Krokodyle mają doskonały węch; potrafią wyczuć zapachy z ogromnych odległości. Dlatego kostium nasączono mieszanką odchodów krokodyli, gnoju hipopotamów i mułu rzecznego, aby ograniczyć ich podejrzenia i dać naukowcom szansę pracy.
Wyprawa na brzeg Nilu i bezpośrednie spotkanie z nieliskimi krokodylami
Styczeń 2007 roku. Tanzania, brzeg dużej rzeki. Gorąco około 50 stopni Celsjusza. Barr miał wówczas czterdzieści cztery lata — nie jest to najlepszy wiek na ekstremalne eksperymenty. Wkłada kostium. Natychmiast robi się duszno i ciasno. Po minucie koszula jest mokra aż po same plecy. W środku panuje sauna. Pierwszym wyzwaniem są hipopotamy. Całe stado leży między naukowcem a celem. Wielu ludzi myśli, że hipopotam to miły gruby człowiek. Jednak to jeden z najniebezpieczniejszych zwierząt Afryki. Waży po dwie tony, potrafi biec szybciej niż człowiek i posiada kły długości pół metra, którymi potrafi przebić skórę. Barr zaczyna czołgać się powoli, uważnie. Metalowy szkielet skrzypi w każdym ruchu. Kamienie kłują kolana nawet przez materiał. Ręce ślizgają się po skórze kostiumu. Hipopotomy stoją około trzydziestu metrów dalej. Jeden z nich zwraca uwagę na dziwne stworzenie. Barr zastyga. Krótkie tchnienie. Hipopotam odwraca głowę — nie chce brać udziału w tej grze. Naukowiec odetchnie, i kontynuuje powoli ruchy. Teraz przed nim znajdują się nilskie krokodyle — około dwudziestu dorosłych osobników, które grzeją się na piasku. Barr widzi je z daleka — ogromne ciała, zamknięte oczy, otwarte paszcze. Leżą gromadnie, prawie dotykając się nawzajem. Przed nim około sześćdziesięciu metrów na otwartym brzegu. Gdzie się skryć? Ekipy filmowej nie ma w pobliżu — kamerzyści i łączności radiowe daleko za nim. Naukowiec posuwa się naprzód. Co pięć metrów zatrzymuje się, by złapać oddech. Gorąco jest nie do wytrzymania. W środku jak w piecu. Pot leje się do oczu, ale nie da się go wytarć — ręce zajęte. Trzydzieści metrów do krokodyli. Dwudziestu. Żaden nawet nie uniósł głowy. Piętnaście metrów. Jeden wstaje i idzie do wody — prosto obok „swojego” polka. Przechodzi kilka metrów. Nawet nie spojrzał. Dziesięć metrów. Barr kręci się w głowie. Nie wiadomo, czy to z powodu upału, czy stresu. Pięć metrów. Krokodyl przed nim nagle otwiera oczy. Patrzy. Naukowiec zamiera w bezruchu. Sekundy trwają jak godziny. Krokodyl powoli odwraca głowę w stronę sztucznej głowy i zerknięcie w oczy. Zbliżenie, nos do nosa. Barr nie oddycha. W głowie myśl: "Jeśli teraz rzuci się, kostium go nie uratuje." Przechodzą pół minuty. Krokodyl ziewa — ogromna różowa paszcza z krzywymi żółtymi zębami. Potem kładzie głowę z powrotem na piasek i zamyka oczy. Wszystko zakończone. Nie interesuje go dalej. Barr dociera do grupy. Teraz jest wśród nich. Z lewej strony olbrzym o długości około pięciu metrów. Z prawej mniejszy około czterech metrów. Ostrożnie wyciąga pierwszy czujnik i sięga do najbliższego krokodyla. Skóra w dotyku jest ciepła, prawie gorąca od słońca. To dziwne uczucie — dotykać stworzenia, które może cię zabić. Barr przyciska czujnik. Klej ma wytrzymać kilka miesięcy. I wtedy popełnia błąd. Zbyt gwałtownie szarpie ręką. Krokodyle od razu odwracają się. Dają się poznać — to jest nos do nosa. Paszcza trzydzieści centymetrów od twarzy naukowca. W środku wszystko różowe i mokre. Zęby nierówne, niektóre połamane. Barr nie rusza się. Wcale. Nawet nie mruga. "Tylko nie ruszać się, — myśli. — Ani jednego ruchu". Czas zatrzymuje się. W praktyce to około trzydziestu–czterdziestu sekund. Krokodyl patrzy na sztuczną głowę. Wyczuwają, oceniają. Potem powoli odwraca się i kładzie z powrotem. Barr doprowadza do grupy. Teraz jest dosłownie wśród nich. Z lewej strony wielki okaz długości około pięciu metrów. Z prawej mniejszy, około czterech metrów. Ostrożnie wyciąga drugi czujnik i sięga do kolejnego krokodyla. W dotyku skóra cieplejsza niż wcześniej, a powieki zaczynają się sklejać od potu. Jednak nie ma czasu na odpoczynek. W końcu misja została zakończona. Trzy czujniki na miejscu. Można iść do wyprostu. Ale bieganie nie wchodzi w grę — zbyt wysokie ryzyko. Zostaje tylko powolne cofanie. Barr zaczyna wycofywać się, centymetr po centymetrze. Metry mijają. Krokodyle pozostają spokojne. Dziesięć metrów wstecz. Dwadzieścia. Trzydzieści. Wydaje się, że można odetchnąć. Kiedy do ekipy filmowej pozostaje około piętnastu metrów, pozwala sobie na przyspieszenie. Dociąga do końca. I pada na plecy. Leży tak pięć minut, nie mogąc ruszyć. Gdy zdejmuje się z niego szkielet, pod nim jest ogromna kałuża potu. "Będę to robił jeszcze raz? — pyta operatorów. — to był ostatni raz?" Nie, w tym fragmencie nie występuje, to moja interpretacja; oryginalny tekst nie zawiera bezpośredniego cytatu.
Zakończenie misji i kluczowe dane z sensorów
Dane z sensorów przesyłane były przez kilka miesięcy, dając wgląd w temperatury, ruchy i miejsca odpoczynku krokodyli. Dzięki nim naukowcy lepiej zrozumieli ich sposób życia i mogli opracować skuteczniejsze środki ochrony gatunku. Barr próbował powtórzyć sukces z innymi zwierzętami. Zbudował kostium dla hipopotama ważący dziewięćdziesiąt kilogramów. Chciał zebrać próbki ich potu do analizy. Jednak utknął w błocie w Zambii, a strażnicy z bronią wyciągnęli go — w pobliżu przechadzały się słonie. Po tym doświadczeniu eksperymenty zostały przerwane. W wieku nieco ponad pięćdziesiąt lat Barr uznał, że wystarczy ryzykować. Jego odruchy nie były już tak szybkie; czas przesiągnąć miejsce młodszym. Dziś Brady Barr ma sześćdziesiąt jeden lat. Nadal pracuje, ale w inny sposób. Prowadzi programy edukacyjne, pisze książki, wygłasza wykłady. Razem z żoną Mei Len założył centrum, gdzie uczą dzieci i dorosłych szacunku do natury. "Krokodyle — unikalne stworzenia, — mówi on. — One prawie nie zmieniły się przez miliony lat. Przetrwały dinozaury, okresy lodowcowe, katastrofy. To znaczy, że natura znalazła w nich idealne rozwiązanie. Są doskonałe w swojej niszy". Barr uważa, że największym problemem w relacjach człowieka z krokodylami jest niezrozumienie. Ludzie widzą w nich potwory z filmów grozy. W rzeczywistości to tylko zwierzęta, które żyją według własnych praw. Nie są złe ani okrutne. Są takie, jakie je uczyniła ewolucja. "Kiedy leżałem między nimi w tym kostiumie, — wspomina naukowiec, — czułem nie strach, a zainteresowanie. Byłem ciekawy, jak zareagują. I kiedy jeden położył się obok mnie, zrozumiałem — możemy współistnieć. Potrzeba jedynie szacunku do ich terytorium i zrozumienia ich zachowań". Eksperyment Barr’a stał się sławny. Jest wykładem w podręcznikach zoologii i przykładem nietypowego podejścia do badań. Ale najważniejsze, że zmienił on sposób postrzegania krokodyli milionom ludzi. Po tym filmie wiele osób zaczęło mieć inne podejście do tych drapieżników. Pojawiło się zainteresowanie, pragnienie poznania ich roli w przyrodzie. Barr sam nigdy nie powtórzył tego wyczynu. Mówi, że jeden raz wystarczył. Ryzyko było zbyt duże, a wiek już nie ten. Jednak te dziesięć minut wśród nilskich krokodyli stało się zwieńczeniem jego trzydziestoletniej kariery.
Dziś Brady Barr — co zostało z misji i co mówi o krokodylach
„Krokodyle — unikalne stworzenia, — mówi on. — One prawie nie zmieniły się przez miliony lat. Przetrwały dinozaury, epoki lodowcowe, katastrofy. To znaczy, że natura znalazła w nich idealne rozwiązanie. Są doskonałe w swojej niszy.” Barr twierdzi, że główne problemy w relacjach człowieka z krokodylami wynikają z niezrozumienia. Ludzie widzą w nich potwory z horrorów, podczas gdy to tylko zwierzęta, które żyją według swoich praw. Nie są złe ani okrutne; są takie, jakie je ukształtowała ewolucja. „Kiedy leżałem między nimi w tym kostiumie, — wspomina naukowiec, — czułem nie strach, a ciekawość. Byłem ciekawy, jak zachowają się. I kiedy jeden położył się obok mnie, zrozumiałem — możemy współistnieć. Potrzeba jedynie szacunku dla ich terytorium i zrozumienia ich zwyczajów.” Eksperyment Brata Barr’a stał się sławny. Jest umieszczany w podręcznikach zoologii i pokazywany studentom jako przykład nietypowego podejścia do badań. Ale najważniejsze jest to, że zmienił on sposób postrzegania krokodyli milionom ludzi. Po tym filmie wielu ludzi zaczęło inaczej traktować te drapieżniki. Pojawiło się zainteresowanie i chęć poznania ich roli w przyrodzie. Self.